Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski wyraził wczoraj (11 stycznia) gotowość do podjęcia negocjacji ws. zakończenia konfliktu w Donbasie. W Kijowie odbyło się we wtorek jego spotkanie z doradcami kanclerza Niemiec i prezydenta Francji, którzy wcześniej złożyli wizytę w Moskwie.
Jest to kontynuacja rozmów prowadzonych w ramach formatu normandzkiego. Przedstawiciele Niemiec, Francji, Ukrainy i Rosji od lat negocjują zakończenie konfliktu, który trwa w Donbasie od 2014 r. Tymczasem napięcie między Rosją i Ukrainą nie słabnie, a Moskwa kontynuuje koncentrację swoich wojsk na granicy między oboma krajami.
Zełenski: Jesteśmy gotowi negocjować decyzję o zakończeniu konfliktu
“Nadszedł czas, by przedmiotowo negocjować w sprawie zakończenia konfliktu. Jesteśmy gotowi do koniecznych decyzji podczas nowego szczytu liderów czterech krajów (tzw. czwórki normandzkiej )”, oświadczył Zełenski cytowany w komunikacie swojego biura prasowego.
We wczorajszym spotkaniu w stolicy Ukrainy, poświęconym m.in. obecnej sytuacji bezpieczeństwa i działaniom na rzecz pokojowego uregulowaniu konfliktu i deeskalacji na granicy Rosji z Ukrainą, obok Zełenskiego uczestniczyli doradca kanclerza Niemiec Olafa Scholza – Jens Plötner i Emmanuel Bonn, doradca prezydenta Francji Emmanuela Macrona, a także szef Biura Prezydenta Ukrainy Andrij Jermak.
Jermak: Szczyt normandzkiej czwórki dałby “poważny impuls” procesowi pokojowemu
Szef Biura Prezydenta Ukrainy zwrócił uwagę, że “Ukraina, Francja i Niemcy dokładają wszelkich starań, aby wznowić efektywną pracę w formacie normandzkim na różnych szczeblach”. “Oczekujemy, że strona rosyjska będzie te wysiłki wspierać i także przyczyniać się do postępu w realizacji postanowień paryskiego szczytu normandzkiej czwórki”, dodał Jermak. Podkreślił przy tym, że kolejny szczyt w formacie normandzkim “nadałby poważny impuls procesowi pokojowemu”.
Rosyjskie wojska na granicy z Ukrainą
Do Świąt Bożego Narodzenia Rosja prowadziła trwające ponad miesiąc ćwiczenia wojskowe, m.in. przy granicy z Ukrainą i na Krymie, nielegalnie zaanektowanym przez Moskwę w 2014 r. Po ich zakończeniu dowództwo Południowego Okręgu Wojskowego FR poinformowało, że ponad 10 tysięcy żołnierzy wróciło do miejsc stałej dyslokacji.
Jednak Sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy (RBNiO) Ołeksij Daniłow informował wtedy, że 122 tys. rosyjskich wojskowych znajduje się w odległości 200 km od granicy ukraińskiej, a w promieniu 400 km – 143,5 tys. Szacuje się, że obecnie przy granicy z obwodem donieckim i ługańskim zgromadzonych jest 100 tys. żołnierzy dysponujących m.in. nowoczesnymi systemami wywiadowczymi i walki radioelektronicznej oraz rakietami Iskander.
Skrzypczak: Na razie nie musimy się bać
Jednak dowódca Wojsk Lądowych w latach 2006–2009 i były wiceszef MON gen. Waldemar Skrzypczak uspokaja. “By rozpocząć wojnę z Ukrainą, Rosjanie musieliby mieć znaczną, przynajmniej sześciokrotną przewagę w rejonie operacji. A w tej chwili jest 1:1”, powiedział w zeszłym tygodniu. “Zacząć się bać powinniśmy, gdyby zgromadzili na granicy co najmniej 400-500 tysięcy żołnierzy”, dodał w rozmowie z PAP.
Tymczasem Zachód rozpoczął dyplomatyczny maraton z Rosją: w poniedziałek (10 stycznia) w Genewie odbyło się spotkanie dyplomatów rosyjskich i amerykańskich, dziś (12 stycznia) ma miejsce posiedzenie Rady NATO-Rosja, a na jutro zaplanowano spotkanie przedstawicieli Rosji z Organizacją Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE).
Konflikt w Donbasie
Konflikt na wschodzie Ukrainy, który wybuchł prawie osiem lat temu, pochłonął już niemal 45 tys. ofiar (wg danych Wysokiego komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka na koniec sierpnia zeszłego roku), a kolejne porozumienia o zawieszeniu broni są systematycznie łamane. Rozpoczął się po zwycięstwie prozachodniej rewolucji, która w ostatnich dniach lutego 2014 r. doprowadziła do upadku prorosyjskiego prezydenta Wiktora Janukowycza, który uciekł do Rosji.
W odpowiedzi Moskwa zaanektowała należący do Ukrainy Krym, a wiosną w Donbasie wybuchły walki ukraińskiej armii ze wspieranymi przez Rosję separatystami, którzy zajęli część regionu i kontrolują go do dziś. Utworzyli bowiem dwie samozwańcze republiki – tzw. Doniecką i Ługańską Republikę Ludową (DRL i ŁRL) z odrębnymi władzami.
Ich mieszkańcy ostatnio masowo wyjeżdżają w obawie przed eskalacją konfliktu i w efekcie problemów finansowych, z którymi się borykają. Ukraińskie media, powołując się na jedną z organizacji pozarządowych – Wschodnią Grupę Obrony Praw Człowieka – poinformowały także, że wyjeżdżają przede wszystkim mieszkańcy terenów położonych w pobliżu linii rozgraniczenia (pas między separatystycznymi republikami a terytorium kontrolowanym przez rząd w Kijowie) i głównie do Rosji, gdzie wielu z nich już wcześniej podjęło pracę.