Szwajcarzy opowiedzieli się w referendum za utrzymaniem swobody przepływu osób między ich krajem a Unią Europejską. UE odetchnęła z ulgą, bo inny wynik głosowania doprowadziłby zapewne do zerwania kolejnych szwajcarsko-unijnych umów.
Za utrzymaniem status quo opowiedziało się 61,7 proc. Szwajcarów. Zmian chciało zaś 48,3 proc. głosujących.
Szwajcaria i jej szczególne relacje z UE
Szwajcaria (a także Norwegia, Islandia oraz Liechtenstein) jest objęta Strefą Schengen, choć nie należy do UE. Nie należy również (w odróżnieniu od trzech wymienionych wyżej krajów) do Europejskiego Obszaru Gospodarczego, ponieważ Szwajcarzy odrzucili to w referendum z 1992 r.
Zamiast tego Szwajcaria zawarła z UE ponad 200 mniejszych porozumień, które dotyczą bliskiej współpracy w dziedzinie wolnego handlu, transportu, ochrony środowiska czy badań i rozwoju. Ceną za to była jednak również zgoda na ustanowienie swobody przepływu osób.
Rezygnacja z obostrzeń granicznych ułatwiła oczywiście Szwajcarom zarabianie na turystyce (a to ważny element PKB kraju), ale sprawiła też, że wielu obywateli UE przeniosło się za pracą do bogatego alpejskiego kraju.
Dziś już niemal co czwarty mieszkaniec 8,5 milionowej Szwajcarii jest obcokrajowcem. Wpłynęło to zresztą na zwiększenie liczby mieszkańców, których w 1990 r. było jeszcze tylko 6,6 mln.
Dziś wśród 2,1 mln mieszkających w Szwajcarii obcokrajowców ponad 2/3 to obywatele UE lub Norwegii, Islandii i Liechtensteinu. Kolejne kilkaset tysięcy przyjeżdża do pracy codziennie z sąsiednich Niemiec, Francji, Austrii i Włoch. Dla porównania tylko 450 tys. Szwajcarów mieszka lub pracuje na terenie UE.
Prawica chce mniej pracowników z UE
Właśnie na fali rosnącego niezadowolenia z coraz większej liczby unijnych gastarbeiterów prawicowa Szwajcarska Partia Ludowa (SVP) przeforsowała referendum ws. członkostwa kraju w Strefie Schengen.
Było to drugie podejście do kwestii migracji zarobkowej z UE. SVP chciała bowiem iść za ciosem po tym jak w 2014 r. doprowadziła do ustanowienia maksymalnych kwot pracowników z UE.
W tamtym referendum (wygranym o włos 50,33 proc. do 49,67 proc. przez zwolenników wprowadzenia ograniczeń) Szwajcarzy zobowiązali swoje władze do wynegocjowania z UE nowego porozumienia nakładającego pewne ograniczenia na swobodny przepływ osób.
Od tamtej pory, oprócz corocznych kwot zagranicznych pracowników, nałożono także na pracodawców obowiązek sięgania po pracowników posiadających prawo do stałego pobytu w Szwajcarii (ale niekoniecznie szwajcarskich obywateli), a nie po przyjezdnych. Dotyczyło to jednak tylko tych regionów kraju, gdzie bezrobocie jest odpowiednio wysokie.
Teraz jednak SVP nie udało się przekonać większości społeczeństwa do całkowitego zerwania umowy z UE o swobodnym przepływie osób, choć prawicowi politycy przekonywali, że chodzi nie o zamknięcie szwajcarskiego rynku pracy przez obywatelami UE, ale o doprowadzenie do sytuacji, w której Szwajcaria będzie ściągać z zagranicy tylko specjalistów, których brakuje.
„Chcemy móc przyjmować tylko wysoko wykwalifikowanych spacjalistów, a nie wszystkich immigrantów. Zmniejszenie imigracji zarobkowej przełoży się na spadek bezrobocia, a także obniżenie się cen wynajmu mieszkań czy cen wielu dóbr” – przekonywał jeden z liderów SVP Thomas Aeschi.
Stawką tylko sery czy cała gospodarka?
Przeciwnicy zmian w dotychczasowych umowach wskazywali jednak na to, że Bruksela już dawno podkreślała, że nie zgodzi się na to, aby Szwajcaria wybiórczo traktowała swoje relacje z UE. I jasno dawała do zrozumienia, że bez pełnej swobody przepływu osób, nie będzie mowy o bliskich relacjach gospodarczych.
Co prawda Szwajcaria prowadzi globalną politykę gospodarczą i stara się zawierać umowy o wolnym handlu także z partnerami spoza Europy (ma np. skrojoną pod siebie umowę z Chinami), to jednak zdecydowanie to UE pozostaje najważniejszym partnerem handlowym.
Sama tylko wymiana handlowa Szwajcarii z Niemcami (to największy rynek dla szwajcarskich produktów) jest większa niż handel szwajcarsko-chiński i szwajcarsko-amerykański razem wzięte.
Co więcej, jeżeli Szwajcaria zerwałaby zawartą z UE umowę o swobodzie przepływu osób, to na wynegocjowanie nowego porozumienia granicznego były według propozycji SVP tylko rok. Gdyby się to nie udało, wróciłaby pełna kontrola graniczna wobec ludzi. A to zapewne oznaczałoby zapewnie automatycznie koniec swobody przepływu towarów.
„Mielibyśmy więc do rozbrojenia bombę zegarową, którą sami byśmy sobie podłożyli” – mówił w rozmowie z BBC Stefan Manser-Egli, który kierował namawiającą do głosowania za utrzymaniem status quo organizacją Operation Libero.
Ale prawica te obawy mocno lekceważyła. „Nic się takiego nie stanie. Najwyższej będziemy jeść mniej francuskich serów, a Francuzi będą jedli mniej naszych serów. To nie jest powód do paniki” – odpowiadał Thomas Aeschi. Ale prawica dostatecznej liczby głosujących do swojego pomysłu nie przekonała.
UE zadowolona z wyniku referendum
Bruksela wyniki szwajcarskiego referendum przyjęła z dużą ulgą. „Dzisiaj jest wielki dzień dla stosunków między Unią Europejską a Szwajcarią. Szwajcarzy zabrali głos i przesłali nam jasny komunikat – razem mamy przed sobą wspaniałą przyszłość” – napisał na Twitterze przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel.
O swoim zadowoleniu pisała też przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. „Referendum potwierdziło jeden z centralnych filarów naszych relacji, czyli wzajemnie uznawaną swobodę przemieszczania się, mieszkania i pracowania w Szwajcarii i w UE.” Dodała też, że postrzega to jako „pozytywny sygnał na rzecz kontynuowania, umacniania i pogłębiania naszych relacji.”
Westchnienie ulgi słychać było też ze szwajcarskiego rządu, który oficjalnie namawiał Szwajcarów do głosowania za utrzymaniem swobody przepływu osób z UE, choć SVP jest jednym z tworzących Szwajcarską Radę Związkową (czyli organ będący zarówno rządem, jak i kolegialną głową państwa).
„Gdybyśmy postanowili zrezygnować z umowy z UE dotyczącej kontrolowania ruchu granicznego i prawa do pracy na naszym terytorium, to skutki tego byłyby gorsze niż brexit” – mówiła jeszcze przed referendum odpowiadająca za kwestie sprawiedliwości z Radzie Związkowej Karin Keller-Suter z konserwatywno-liberalnej Radykalno-Demokratycznej Partii Szwajcarii (PRD-PLR).
Referendum z brexitem w tle
Wynegocjowanie obecnie obowiązujących 200 porozumień z UE zajęło ponad dekadę. A zrobiono to w czasach gospodarczego spokoju i finansowej stabilizacji, czyli jeszcze przed wybuchem poprzedniego kryzysu finansowego.
Teraz ewentualne rozmowy szwajcarsko-unijne byłyby na pewno trudne także dlatego, że Bruksela nie chciałaby – ustępując w jakiś sposób Szwajcarom – wzmocnić negocjacyjnie Brytyjczyków, z którymi UE prowadzi trudne rozmowy o nowej umowie handlowej.
Tym bardziej, że kwestia swobody przepływu osób jest jedną z przyczyn brexitu i stanowi ważny element negocjacji od chwili, gdy w 2016 r. Brytyjczycy opowiedzieli się za wystąpieniem z UE.
Ale oczywiście samo referendum w Szwajcarii nie ma z brexitem nic wspólnego. Debata o utrzymaniu bądź nie porozumienia o swobodnym przepływie osób z UE toczy się w tym alpejskim kraju o wiele dłużej.
Nad czym jeszcze głosowali Szwajcarzy?
Szwajcarzy zresztą o wielu sprawach decydują w referendach i to nie tylko ogólnokrajowych, ale także wielu lokalnych. To jedna z cech charakterystycznych szwajcarskiej demokracji. Referenda odbywają się zwykle w Szwajcarii cztery razy do roku i w jednym terminie rozstrzyga się zwykle o kilku kwestiach.
Wczoraj (27 września) Szwajcarzy decydowali więc nie tylko o przyszłości relacji z UE, ale także o przyznaniu mężczyznom prawa do dwutygodniowego urlopu ojcowskiego (wniosek zdecydowanie przeszedł), o modernizacji sił powietrznych i zakupie za 6 mld franków myśliwców (wniosek ledwo przeszedł) oraz o zezwoleniu na odstrzał wilków w Alpach (wniosek odrzucono niewielką większością glosów).