Sobotnia (15 grudnia) manifestacja „żółtych kamizelek” w stolicy Francji przebiegła o wiele spokojniej niż w poprzednich tygodniach. Tymczasem w niedzielę w stolicy sąsiedniej Belgii doszło do zamieszek podczas manifestacji przeciw paktowi migracyjnemu ONZ.
Ruch „żółtych kamizelek” powstał 17 listopada jako wyraz sprzeciwu gorzej sytuowanych finansowo francuskich kierowców przeciw podwyżkom akcyzy na paliwa, a zwłaszcza na olej silnikowy. Szybko jednak zaczął kontestować całość polityki gospodarczej prezydenta Emmanuela Macrona oraz sprzeciwiać się rosnącym kosztom życia. Tydzień i dwa tygodnie temu doszło nawet w Paryżu do zamieszek. Od początku protestów francuska policja zatrzymała już prawie 5 tys. osób.
We Francji przygasają emocje
W ostatnią sobotę paryska manifestacja „żółtych kamizelek” przebiegła jednak dużo spokojniej niż poprzednie. Przyszło też na nią o wiele mniej osób. Po części przyczyniła się do tego obietnica rządu o wycofaniu się w przyszłym roku z planowanych podwyżek akcyzy, po części coraz bardziej zdecydowana reakcja służb porządkowych, a po części zmęczenie protestujących. Więcej manifestantów niż w Paryżu pojawiło się na ulicach Bordeaux na południowym-zachodzie kraju.
Policja w stolicy Francji skutecznie uniemożliwiła manifestantom przedostanie się w okolice Placu De Gaulle’a, gdzie stoi Łuk Triumfalny i gdzie dochodziło w ostatnich tygodniach do najostrzejszych starć. Grupy protestujących kierowane były na szerokie Pola Elizejskie, gdzie restauratorzy i sklepikarze już wcześniej pozamykali swoje lokale i pozabijali okna deskami. Manifestanci nie mogli też dostać się w okolice Pałacu Elizejskiego, gdzie mieści się siedziba prezydenta.
Większość manifestantów miała ze sobą transparenty krytykujące Macrona lub parlament oraz wzywające do „rozpisania referendum obywatelskiego” albo „przywrócenia podatku od wielkich fortun”. Ale wśród manifestantów było o wiele mniej złości niż poprzednio. Część z nich otwarcie mówiła już dziennikarzom o tym, że ich emocje przygasają. Tylko kilkakrotnie dochodziło do niewielkiego użycia przez policją gazu łzawiącego. Zatrzymano 92 osoby, ale część z nich od razu wypuszczono.
Zamieszki w Belgii
Tymczasem dużo emocji pojawiło się w Brukseli na niedzielnym (16 grudnia) proteście przeciw paktowi migracyjnemu ONZ. W marszu zorganizowanym przez flamandzkie partie prawicowe (m.in. Nowy Sojusz Flamandzki) wzięło udział ok. 5,5 tys. osób. Miejscem docelowym była tzw. dzielnica europejska, gdzie mieszczą się m.in. siedziby unijnych instytucji.
Początkowo manifestacja przebiegała spokojnie, ale popołudniu w okolicach Ronda Schumanna (w pobliżu mieszczą się np. Komisja Europejska i Rada Europejska) doszło do starć części protestujących z policją. W stronę policjantów poleciały fragmenty kostki brukowej oraz barierek zabezpieczających. Kamieniami rzucano także w okoliczne budynki. W siedzibie KE, tzw. budynku Berlaymont, wybito jedno z okien.
Policja odpowiedziała manifestantom gazem łzawiącym i armatkami wodnymi. Zamknięto też dla ruchu samochodowego okoliczne ulice. Zatrzymano 90 osób. W tym samym czasie w okolicy brukselskiego starego miasta odbywała się manifestacja zwolenników paktu migracyjnego, na którą przyszło ok. 1 tys. osób. To zgromadzenie przebiegało spokojnie.
Belgijskie spory o pakt migracyjny
Wynegocjowane pod egidą ONZ porozumienie GCM (Global Compact for Safe, Orderly and Regular Migration), nazywane potocznie „paktem migracyjnym”, ma być pierwszym globalnym układem regulującym kwestie przepływu osób. Choć nie jest ono prawnie wiążące i nie wymusza na żadnym państwie-sygnatariuszu zmiany wewnętrznego prawa, ma wyznaczyć pewne międzynarodowe standardy postępowania i ułatwić współpracę krajów w zakresie migracji. Dokument podpisali 10 grudnia w Marrakeszu w Maroko przedstawiciele 164 państw świata, w tym premier Belgii Charles Michel.
Przeciwna podpisywaniu paktu była jednak współtworząca koalicję rządową prawicowa partia Nowy Sojusz Flamandzki (N-VA). Gdy nie udało jej się przekonać Michela do rezygnacji z zatwierdzenia porozumienia, ugrupowanie to w akcie protestu wyszło z rządu. Odtąd premier stoi na czele gabinetu mniejszościowego. Ale przedterminowe wybory są mało prawdopodobne, ponieważ zgodnie z kalendarzem wyborczym i tak mają się odbyć już w maju.
Porozumienie GCM wzbudziło sprzeciw kilku, głównie europejskich krajów. Podpisania dokumentu odmówiły m.in. Polska, Węgry, Austria, Czechy, Słowacja, Bułgaria, Łotwa, Stany Zjednoczone, Szwajcaria, Australia i Izrael.