– Robię to, co mówię – oświadczył prezydent Francji Emmanuel Macron w telewizyjnym wywiadzie, zapowiadając, że mimo fali strajków nie wycofa się z reform. Polsce pogroził, że zostanie na unijnym marginesie.
Dawno się nie zdarzyło (jeśli w ogóle), żeby prezydent Francji udzielił dwóch dużych wywiadów telewizyjnych na żywo w prime timie w odstępie zaledwie trzech dni. A Emmanuel Macron najpierw wystąpił w czwartkowym południowym wydaniu dziennika największego francuskiego kanału telewizyjnego TF1, a już w niedzielę wieczorem odpowiedział na pytania dwóch znanych dziennikarzy, Jean-Jacquesa Bourdina i Edwy’ego Plenela. Pierwszy reprezentuje telewizję informacyjną BFM TV i radio RMC, a drugi jest założycielem wysoko cenionego portalu informacyjno-śledczego Mediapart.
Co prawda do rocznicy wyborczego zwycięstwa Emmanuela Macrona 7 maja pozostaje jeszcze trochę czasu, ale jego dwie długie wypowiedzi telewizyjne są często przedstawiane jako pierwsze próby jego własnego bilansu pierwszego roku u władzy.
Strajkują, ale Macron nieugięty
Oba wywiady były kierowane wyraźnie do różnych publiczności. W czwartek prezydentowi tak zależało na podkreśleniu, iż zwraca się do „najzwyklejszych” Francuzów i chce utrzymać z nimi bliski kontakt, mówiąc o najbliższych im sprawach, że pojechał do małego miasteczka Berd’huis na naprawdę głębokiej prowincji, a TF1 musiała umieścić swój sprzęt transmisyjny w miejscowej szkole, ponieważ Macron wybrał na miejsce rozmowy z jej dziennikarzem jedną z klas placówki.
W tym kontekście nie zaskakuje, że czwartkowa rozmowa była w zdecydowanej większości poświęcona problemom wewnątrzkrajowym, na czele z coraz bardziej dokuczliwym dla użytkowników strajkiem kolejarzy. Od początku kwietnia aż do końca czerwca pracują oni w systemie: 3 dni pracy – 2 dni strajku – 3 dni pracy – 2 dni strajku… i tak dalej, naprzemiennie.
Zwracając się zaś w szczególności do przeciwników reformy kolei, wykluczył wycofanie się z niej i dodał: „Wysłuchałem kolejarzy, ale właściwą reakcją nie jest wstrzymanie reformy, tylko przeprowadzenie jej wspólnie”.
W sprawie Syrii Macron dotrzymuje słowa
Nawet jednak w rozmowie prowadzonej na głębokiej prowincji nie zabrakło problematyki dotyczącej odległej Syrii. Wtedy mówiło się dopiero o możliwości udziału Francji w atakach na cele w tym kraju, ale prezydent właściwie nie pozostawił wątpliwości, że uderzenia takie muszą nastąpić. „Mamy dowód – powiedział – że reżim Baszara al-Asada użył broni chemicznej”. I dodał: „Nie można pozwolić na działanie reżimom, którym się wydaje, że wszystko im wolno”.
Warto przypomnieć, że Emmanuel Macron już w kampanii wyborczej i zaraz po objęciu urzędu prezydenta bardzo jasno i stanowczo zapowiadał, że jeśli zdarzy się udowodniony atak chemiczny na ludność cywilną, to uzna to za „przekroczenie czerwonej linii” upoważniające do reakcji zbrojnej – nawet gdyby sojusznicy się ociągali i Francja musiała reagować w ten sposób sama.
Tak jak przed syryjską operacją, również i po niej Macron kładł duży nacisk na to, że decyzję o ataku podjęto na podstawie wiarygodnych dowodów dostarczonych przez francuskie i sojusznicze służby. Z jednej strony wskazywały one na to, że została użyta broń chemiczna, a z drugiej – że użycie tej broni można było przypisać władzom syryjskim.
Według relacji francuskiego prezydenta jego amerykański odpowiednik Donald Trump miał zamiar wycofać się z Syrii, ale udało się go „przekonać”, żeby tego nie robił. Macron powiedział też, że w sprawie właściwej reakcji na użycie broni chemicznej rozmawiał także z Władimirem Putinem, ale odmówił podania szczegółów tej wymiany zdań.
Zapytany, czy nie czuje się nieswojo po wysłaniu wojska bez mandatu ONZ, odpowiedział, że w akcji brali udział trzej stali członkowie Rady Bezpieczeństwa, którzy uznali, że nie mogą się przyglądać bezczynnie używaniu broni chemicznej wobec ludności cywilnej. Próbowali uruchomić odpowiednie mechanizmy dyplomatyczne – w czym zresztą jego zdaniem najaktywniejsza była Francja – ale systematyczna blokada głosowań w Radzie Bezpieczeństwa przez Rosjan uniemożliwiła uzyskanie decyzji tą drogą.
Polska pod pręgierzem
Po długiej serii pytań i odpowiedzi na tematy francuskie – w której znalazła potwierdzenie wielka determinacja Macrona w sprawie realizacji zaplanowanych i zapowiadanych reform, w tym także na kolei – znalazło się jeszcze trochę czasu na pytanie Jeana-Jacques’a Bourdina o również zapowiadaną przez prezydenta przebudowę UE. A dokładnie o to, jak tu przebudować Europę, mając takich partnerów, jak „kraje ekskomunistyczne, np. Węgry”.
W odpowiedzi francuski prezydent zauważył, że w Europie pojawiły się tzw. demokracje nieliberalne, do których zaliczył „Polskę, Węgry i niektórych [rządzących] w Rumunii”. Jego zdaniem kraje, które poszły tą drogą, same się osłabiają i przyzwyczajają się do tej słabości.
A zwięzłe uwagi na temat przebudowy Europy zakończył stwierdzeniem, które chyba ze szczególną uwagą warto przeczytać w owych „demokracjach nieliberalnych”: „Pójdziemy naprzód z tymi, którzy tego chcą. Inni zostaną na marginesie”.
To nie pierwsza taka szpila, jaką Macron wbija polskiemu rządowi. Warszawa na cenzurowanym jest od czasów zeszłorocznej kampanii wyborczej. O łamaniu przez rząd PiS unijnych zasad mówił wielokrotnie. W czerwcu w pierwszym wywiadzie dla zagranicznych mediów francuski prezydent zarzucił nawet Warszawie i Budapesztowi, że zdradziły Europę.
Artykuł opublikowany w ramach partnerstwa z Gazetą Wyborczą.