Birmańskie wojsko w krwawy sposób uczciło przypadający wczoraj (27 marca) Dzień Armii. Zastrzelono bowiem co najmniej 114 uczestników protestów przeciw wojskowej juncie. Wśród ofiar śmiertelnych są także dzieci.
Obchodzony 27 marca Dzień Armii upamiętnia początek powstania przeciw japońskim wojskom okupacyjnym w 1945 r. Ustanowił go pierwszy premier niepodległej Birmy – generał Aung San. To on doprowadził do uwolnienia się kraju zarówno spod brytyjskiej okupacji, jak i jarzma Japonii.
Przez lata birmańskiej niepodległości Dzień Armii stał się jednak najważniejszym świętem wojskowej junty, która już trzykrotnie odsuwała w wyniku puczu od władzy cywilów. I to mimo, że córką gen. Aung Sana jest najważniejsza przeciwniczka generałów i liderka Narodowej Ligi na rzecz Demokracji Aung San Suu Kyi.
Armia już wcześniej groziła „strzelaniem w głowę”
Wczorajszy dzień był kolejnym dniem protestów przeciw wojskowej juncie, która 1 lutego obaliła cywilne rządy, a panią Suu Kyi zamknęła po raz kolejny w historii w areszcie domowym. I jak się okazało także dniem najkrwawszym.
Według niezależnych birmańskich mediów (m.in. portalu Myanmar Now) podczas sobotnich manifestacji zginęło co najmniej 114 osób. Wojsko i policja miały otworzyć ogień do protestujących w przynajmniej 24 miejscowościach. Najwięcej osób – 40 – miało zginąć w Mandalaj. 27 osób zostało zaś zastrzelonych w Rangunie.
Wiadomo, że wśród ofiar policyjnych pacyfikacji ponownie są dzieci. Potwierdzono już śmierć 13-letniej dziewczyny w Mandalaj. Z kolei w Sikong w środkowej części kraju zginął 13-letni chłopak.
Birmańskie media niezależne informowały też o zastrzeleniu w tym samym mieście zaledwie 5-letniego chłopca. Został on postrzelony, ale informacje o jego śmierci były sprzeczne. Gdyby się jednak potwierdziły, byłaby to najmłodsza jak dotąd ofiara obecnego wojskowego reżimu.
Według uczestników protestów służby porządkowe zachowywały się wyjątkowo brutalnie i strzelały bez ostrzeżenia. Już wcześniej wojskowe władze usiłowały zniechęcić do protestowania w Dzień Armii, ostrzegając, że „tym, którzy wyjdą na ulice grozi trafienie w głowę lub plecy”.
„Strzelali jak do kaczek”
Birmańczycy ponownie jednak tych gróźb się nie przestraszyli i tłumnie wyszli na manifestacje. Ale za sprawą szczególnej brutalności wojska i policji liczba ofiar śmiertelnych pacyfikacji protestów przeciw juncie przekroczyła już 440.
„Strzelali do nas jak do kaczek czy kur, trafiali nas nawet w naszych domach. Ale my będziemy protestować, musimy walczyć, aż do upadku junty” – mówił dziennikarzom Reutersa jeden z uczestników protestów.
Choć wczorajszy dzień był w Birmie wyjątkowo krwawy, wojsko poniosło symboliczną porażkę. Przywódca junty gen. Min Aung Hlaing chciał bowiem zdusić antywojskowe protesty właśnie do Dnia Armii.
Tymczasem Birmańczycy nie tylko w ten dzień wyszli na ulice szczególnie tłumnie, ale także mimo dokonania przez wojsko masakry zapowiadają kolejne manifestacje. Przeprowadzona wczoraj w stolicy kraju – Naypyidaw – wielka parada wojskowa nie stała się wydarzeniem dnia numer jeden.
Świat potępia Birmę, ale nie Indie, Chiny i Rosja
Na birmańską juntę posypały się ze strony społeczności międzynarodowej kolejne głosy potępienia. „Dzisiejsze zabójstwa nieuzbrojonych cywilów, w tym dzieci, to nowy poziom niegodziwości. Trzeba zakończyć tę bezsensowną przemoc i pociągnąć winnych do odpowiedzialności” – powiedział minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Dominic Raab.
Wcześniej zaś brytyjski ambasador w Birmie Dan Chugg stwierdził, że birmańska armia „zhańbiła się w dniu własnego święta”. „Ten rozlew krwi jest przerażający” – oświadczył natomiast ambasador USA Thomas Vajda.
Zareagowało również przedstawicielstwo UE w Birmie. „Obchody Dnia Armii zostaną zapamiętane jako dzień terroru i hańby. Zabójstwa nieuzbrojonych cywilów, w tym dzieci, to czyny nie do obrony” – napisała placówka na Twitterze.
Tymczasem w paradzie wojskowej w Naypyidaw wzięli udział w charakterze gości dyplomatyczni przedstawiciele Chin i Indii. Gościem specjalnym (i najwyższym rangą obecnym zagranicznym politykiem) był zaś wiceminister obrony Rosji Aleksandr Fomin. „Rosja jest naszym prawdziwym przyjacielem” – powitał Rosjanina gen. Hlaing.