W Birmie nie ustają protesty przeciwników wojskowej junty. Wczoraj (3 marca), w najkrwawszym dniu od początku puczu, zginęło aż 38 manifestantów. Mimo to, Birmańczycy dziś znów tłumnie wyszli na ulice swoich miast.
Łącznie z wczorajszymi ofiarami, w Birmie od początku protestów zginęło już niemal 60 osób. „Służby bezpieczeństwa otworzyły w środę ogień do manifestantów w kilku miastach. Oprócz ofiar śmiertelnych jest też bardzo wielu rannych” – poinformowała specjalna wysłanniczka ONZ ds. Birmy Christine Schraner Burgener.
Dzieci wśród ofiar pacyfikacji protestów
Jak alarmują organizacje broniące praw człowieka (m.in. Save the Children), po raz pierwszy wśród ofiar śmiertelnych pacyfikacji protestów znalazły się dzieci. I to nie tylko dlatego, że przebywały w pobliżu manifestacji przeciw puczystom.
Zginąć miał bowiem wczoraj m.in. 14-latek w Rangunie, który został trafiony w głowę przez jednego z żołnierzy jadących w wojskowym konwoju. Według świadków zdarzenia, cytowanych przez Radio Wolna Azja, wojskowi mieli załadować zwłoki chłopca na ciężarówkę i wywieźć w nieznanym kierunku.
Z kolei w portowym Mandalaj zginęła 19-latka. W chwili śmiertelnego trafienia policyjną kulą ubrana była w koszulkę z napisem „Wszystko będzie w porządku” („Everything will be OK”). Dlatego jej zdjęcie szybko obiegło media społecznościowe nie tylko w Birmie i stało się jednym z symboli protestów.
Wiele z ofiar protestów to ludzie bardzo młodzi. Osoby urodzone w czasie rządów poprzedniej junty (która kontrolowała Birmę od 1989 r. do 2015 r.) tłumnie wychodzą na protesty. Pojawienie się w ich kraju demokracji traktują bowiem jako bardzo ważne i – jak deklarują w rozmowach z nielicznymi obecnymi w ich kraju korespondentami zagranicznych mediów – mają zamiar tej demokracji zdecydowanie bronić.
Birmańczycy nie dają się złamać wojskowym
Dlatego dziś (4 marca), mimo wielkiej liczby ofiar wczorajszych protestów, w Birmie od rana znów trwają masowe manifestacje ludzi domagających się ustąpienia wojskowej junty pod wodzą gen. Min Aung Hlainga i przywrócenia cywilnych władz z liderką Narodowej Ligi na rzecz Demokracji (NLD) Aung San Suu Kyi na czele.
Jak podała agencja Reutera do protestujących dziś w mieście Basejn, około 100 km na zachód od największego miasta Birmy Rangunu, policja znów otworzyła ogień. Nie ma jednak na razie doniesień o ofiarach śmiertelnych.
Tymczasem nad Mandalaj (które jest drugim co do wielkości miastem) nad ranem latały wojskowe myśliwce, co powszechnie odczytano jako pokaz militarnej siły birmańskiego reżimu. W kraju trwają też aresztowania przeciwników junty.
Od wybuchu puczu 1 lutego do więzień trafiło już ponad 1,2 tys. ludzi, w tym wielu urzędników obalonego rządu, demokratycznie wybranych posłów i aktywistów. 900 z tych osób wciąż pozostaje w aresztach.