Podczas gdy kolejne kraje europejskie informują o rekordowych dziennych liczbach zakażeń, w Chinach – a więc w kraju, w którym w ubiegłym roku rozpoczęła się pandemia – notowanych jest po 10-30 zakażeń dziennie. Od 50 dni są to same tzw. przypadki zawleczone.
To w 11-milionowym mieście Wuhan w prowincji Hubei oficjalnie stwierdzono w grudniu 2019 r. pojawienie się nowego typu koronawirusa, który łatwo przenosi się między ludźmi i może u niektórych wywołać poważne zapalenie płuc.
Chiny bez rodzimych zakażeń prawie 2 miesiące
Część poszlak wskazuje na to, że epidemia w Wuhan mogła się zacząć jeszcze jesienią ubiegłego roku, ale nie ma na to jednoznacznych dowodów. WHO stan pandemii (a więc epidemii o zasięgu globalnym) ogłosiła natomiast w połowie marca, gdy coraz więcej zakażeń było już m.in. w Europie czy USA.
I o ile Stary Kontynent zmaga się właśnie z drugą falą zakażeń, a w USA choruje nawet prezydent, w Chinach kontynentalnych (czyli bez uwzględniania Hongkongu) minął właśnie 50. dzień z rzędu, gdy nie stwierdzono ani jednego rodzimego zakażenia, a więc takiego, do jakiego doszło już na chińskim terytorium.
Dziennie w Chinach stwierdzanych jest 10-30 nowych przypadków. Dziś (5 października) było ich dokładnie 20. To jednak wyłącznie tzw. przypadki zawleczone, a więc wykryte u osób, które wróciły właśnie z zagranicy i to tam się zainfekowały SARS-CoV-2.
Wjazd do Chin z negatywnym wynikiem testu
Chińskie granice od końca marca zamknięte były niemal dla wszystkich cudzoziemców. Od 10 sierpnia mogą jednak przyjeżdżać obywatele 36 krajów europejskich oraz 13 azjatyckich, o ile uzyskają odpowiednią wizę. Muszą oni także przedstawić negatywny wynik testu na obecność koronawirusa w organizmie, wykonanego najpóźniej na 3 dni przed przyjazdem.
Natomiast obywatele chińscy powracający do kraju są zobowiązani do poddania się kwarantannie bądź zrobienia testu. Wiele wskazuje na to, że to właśnie dzięki temu udało się uniknąć nowych ognisk zakażeń.
Tym bardziej, że od czasu, gdy w lipcu wzmocniono kontrole lądowych granic Chin, po tym jak doszło w maju i czerwcu do powstania niewielkich ognisk zakażeń w prowincjach Heilongjiang, Jilin oraz Liaoning. Pierwsza z nich graniczy z Rosją, a dwie kolejne sąsiadują z tą pierwszą.
To właśnie Chińczycy pracujący w Rosji przywieźli ze sobą koronawirusa ponownie co Chin. Do powstania ognisk zakażeń doszło też w czerwcu i lipcu w Pekinie. Wiele wskazuje na to, że za jedno z nich odpowiadają dostawcy zagranicznej żywności na jedno z pekińskich targowisk. To wszystko sprawiło, że w czerwcu i lipcu dzienna liczba nowych zachorowań na COVID-19 sięgała niemal 100.
W Hongkongu są rodzime infekcje
Od początku pandemii stwierdzono w Chinach 85 470 zakażeń koronawirusem, ale według oficjalnego chińskiego sposobu prowadzenia statystyk są to wyłącznie osoby, u których po zakażeniu wirusem wystąpiły objawy chorobowe.
Nie jest natomiast podawana do publicznej wiadomości liczba osób zakażonych bezobjawowo. Budzi to na świecie pewne kontrowersje i sprawia, że nie wszyscy dowierzają oficjalnym chińskim statystykom.
Powyższe dane nie obejmują także Hongkongu, gdzie dziś stwierdzono 11 nowych infekcji, w tym dwie rodzime. W sumie w specjalnym okręgu autonomicznym, który niegdyś był brytyjską kolonią doliczono się 5125 zakażeń i 105 zgonów.
Ostatni zgon z powodu zakażenia koronawirusem miał w Hongkongu miejsce 25 września. Natomiast w Chinach kontynentalnych, gdzie oficjalny licznik zgonów pokazuje liczbę 4634, nowego zgonu nie raportowano aż od 17 maja.
Hongkong boi się czwartej fali zakażeń
O ile więc w Chinach życie w większości regionów toczy się niemal normalnie (w tym w prowincji Hubei oraz mieście Wuhan), o tyle w Hongkongu znów wprowadzono nakaz utrzymywania dystansowania społecznego oraz odwołano różne wydarzenia i imprezy.
Choć wciąż obecna dobowa liczba zakażeń w dawnej brytyjskiej kolonii jest niższa niż sierpniu oraz na początku września, okręg szykuje się już na czwartą z kolei falę wzrostu liczby zakażeń.
Hongkońskich lekarzy martwi bowiem nie tylko to, że pojawiają się znów rodzime infekcje, ale również kłopot z ustaleniem ich źródła. Nie wiadomo więc obecnie czy są to bardzo ograniczone skupiska zakażeń czy też w Hongkongu tli się gdzieś nieujawnione jeszcze większe ognisko.