Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR) ostrzega, że nasilenie się walk między oddziałami rebeliantów z regionu Tigraj a etiopskimi wojskami rządowymi zmusiło już tysiące ludzi do ucieczki. Konflikt zaczyna już przypominać regularną wojnę domową.
Walki w regionie Tigraj na północy Etiopii trwają od 4 listopada, ale w ostatnich dniach mocno się nasiliły. Dochodzi bowiem do ostrzałów artyleryjskich oraz bombardowań z powietrza. W wyniku walk co najmniej 27 tys. osób schroniło się już w sąsiednim Sudanie.
Jak przekazał mediom rzecznik prasowy UNHCR Babar Baloch, „świadczy to już o kryzysie humanitarnym na pełną skalę”. Zwłaszcza, że nowych uchodźców przybywa z każdym dniem. Dziennie notowanych jest ok. 4 tys. nowych osób, które z obawy przed walkami opuszczają swoje domy.
Z kolei rzecznik Biura Narodów Zjednoczonych ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej (OCHA) Jens Laerke poinformował, że coraz więcej świadczy o tym, że w Tigraju może także dochodzić do przymusowych wysiedleń cywilów.
„Może do takich wysiedleń dochodzić coraz częściej. To oczywiście spory problem i staramy się przygotować najlepsze możliwe rozwiązanie” – przekazał Laerke. UNHCR też zapewnia, że „czeka w gotowości, aby zapewnić pomoc w Tigraju, gdy będzie to bezpieczne.” „Musimy mieć zapewniony swobodny dostęp do regionu walk” – mówił Baloch.
Groźba szturmu na stolicę Tigraju
Tymczasem dziś (17 listopada) minął termin ultimatum, jakie premier Abiy Ahmed Ali postawił Frontowi Wyzwolenia Narodu Tigrajskiego (TPLF) – czyli najważniejszej w tym regionie organizacji będącej zarówno partią polityczną, jak i dawną armią walczącą z marksistowskim reżimem, jaki rządził Etiopią po obaleniu w latach 70. XX wieku cesarza Hajle Selassie – oraz wspierającym te oddziały milicjom.
Abiy Ahmed zarządzał, aby wszyscy buntownicy w Tigraju złożyli broń, bo inaczej armia rządowa przypuści szturm na stolicę Tigraju – Makalle. Ale szef regionalnych władz Debretsion Gebremichael odpowiedział zaś, że nie ma mowy o tym, aby Tigrajczycy się poddali.
Zdementował też wczorajsze informacje rządu federalnego Etiopii o zdobyciu położonego na południu Tigraju miasta Alamata. premier Abiy Ahmed informował o przejęciu kontroli nad tym miastem przez siły rządowe, ale Gebremichael oświadczył, że walki w tym rejonie wciąż trwają, a ofensywa sił rządowych nie postępuje tak szybko jak próbuje przekonywać Addis Abeba.
Mało informacji o przebiegu walk
Informacje o przebiegu starć w Tigraju są bardzo skąpe, ponieważ w dużej jego części wyłączono nadajniki telefonii komórkowej oraz internet. W regionie z powodu pandemii koronawirusa nie ma też niezależnych obserwatorów czy korespondentów zagranicznych mediów.
Dlatego trudno też zweryfikować informacje o rzekomym wkroczeniu na teren Tigraju oddziałów sąsiedniej Erytrei, która ma współpracować z rządem w Addis Abebie. Premier Abiy Ahmed temu zaprzecza i przekonuje, że armia rządowa sobie poradzi. Również władze erytrejskie dementują te informacje.
Tigrajczycy jednak, którzy stoczyli z Erytrejczykami wiele potyczek i jedną wojnę o przygraniczne tereny, są mocno zaprawieni w bojach. W ubiegłym tygodniu przeprowadzili nawet atak rakietowy na erytrejską stolicę – Asmarę – w odwecie za działania wojsk tego kraju na ich terenie.
Dlatego konflikt w Etiopii może się łatwo przerodzić nie tylko w etiopską wojnę domową, ale także w szerszy konflikt międzypaństwowy, który może zdestabilizować część regionu tzw. Rogu Afryki.