Najpierw wielkie nadzieje, potem niepokojące wyniki badań, a teraz wątpliwości co do ich wyników. Brytyjski magazyn medyczny „Lancet” wycofuje swoją publikacje na temat chlorochiny, czyli potencjalnego leku na koronawirusa.
Taka sytuacja zdarza się bardzo rzadko. Trzech z czterech głównych autorów pracy naukowej na temat skuteczności chlorochiny i jej pochodnej – hydroksychlorochiny – wycofało swoją publikację z prestiżowego magazynu medycznego „Lancet”. Opublikowano w tej sprawie specjalne oświadczenie.
Wcześniej artykuł wzbudził wiele emocji, ponieważ obalał tezę o skuteczności chlorochiny i hydroksychlorochiny. Analizując ponad 96 tys. zachorowań na COVID-19 (chorobę wywoływaną przez koronawirusa SARS-CoV-2), które wymagały hospitalizacji, w 671 różnych placówkach medycznych na świecie, autorzy doszli do wniosku, że ww. substancje nie tylko nie pomagają w walce z infekcją, ale nawet mogą zwiększać śmiertelność.
Czym jest chlorochina?
Sama chlorochina, od lat z powodzeniem stosowana jako lek przeciwmalaryczny i przeciwreumatyczny, jest substancją dopuszczoną do stosowania, ale – według badania opublikowanego w „Lancecie” – jego podawanie osobom cierpiącym na COVID-19 oraz konieczność zwiększania normalnej dawki mogą prowadzić do zaburzeń rytmu serca.
Skala badania oraz zarówno prestiżowe miejsce publikacji wyników, a także ważne jednostki badawcze jakie reprezentowali autorzy (Uniwersytet Harvarda, Uniwersytet Utah i Uniwersytet Medyczny w Zurychu) sprawiły, że publikację przyjęto jako ostateczne przekreślenie szans na to, że chlorochina lub hydroksychlorochina staną się odpowiedzią na pandemię.
Z lekiem tym wiązano nadzieje po pierwszych badaniach, jakie prowadzono między innymi we Francji, w USA czy w Brazylii. Gorącymi zwolennikami tych leków są amerykański prezydent Donald Trump (hydroksychlorochina) oraz brazylijski prezydent Jair Bolsonaro (chlorochina).
Pierwszy z nich, mimo ostrzeżeń lekarzy, postanowił nawet zażywać lek profilaktycznie, do czego sam się przyznał. Obaj politycy pokładają w skuteczności leku duże nadzieje i uważają, że w związku z tym nie należy bać się koronawirusa i wprowadzać szkodzących gospodarce przeciwepidemicznych obostrzeń.
Kłopot w tym, że pierwsze badania nad skutecznością chlorochiny i hydroksychlorochiny w zwalczaniu infekcji SARS-CoV-2 były przeprowadzane na bardzo małych grupach pacjentów, często bez stosowania tzw. grup kontrolnych czy innych zasad prowadzenia tego typu dużej analizy.
Czego dotyczyło zakwestionowane badanie?
Tymczasem badanie opublikowana w „Lancecie” było pozbawione wszystkich niedostatków jakie cechowały poprzednie analizy. Oprócz naprawdę dużej, prawie 100-tysięcznej grupy badanych chorych, zastosowano też jej zróżnicowanie.
15 tys. chorych dostało któryś z dwóch leków i to w różnych dawkach oraz w niektórych przypadkach w połączeniu z antybiotykami. Natomiast pozostałe 81 tys. osób stanowiło grupę kontrolną, czyli podano im placebo.
Wniosek z badania był jasny. Nie zaobserwowano różnicy w zwalczaniu infekcji u osób, które przyjmowały chlorochinę bądź hydroksychlorochinę i u osób, które tych leków nie dostały. Co więcej, u osób zażywających badaną substancję dochodziło czasem do zaburzeń rytmu serca, co sprawiało, że śmiertelność w tej grupie okazywała się wyższa.
Na wyniki tych badań natychmiast zareagowała Światowa Organizacja Zdrowia (WHO). Przede wszystkim wydała zalecenie, aby chlorochiny i hydroksychlorochiny chorym na COVID-19 nie podawać. A także ogłosiła wstrzymanie wszystkich badań nad hydroksychlorochiną prowadzonych w ramach globalnego projektu „Solidarity Trial”.
Wątpliwe dane do badania w „Lancecie”
Ale teraz wycofanie się trzech z czterech autorów z tej publikacji (czyli dra Mandeepa Mehry, dra Amira Patela oraz prof. Franka Ruschitski) wywołało w świecie naukowym burzę. Okazało się bowiem, że dane jakie wykorzystali w swojej analizie naukowcy, budzą wątpliwości.
Zarzuty padają przede wszystkim pod adresem amerykańskiej firmy Surgisphere, która dostarczyła materiałów do badań, czyli przede wszystkim kart chorób dziesiątek tysięcy pacjentów z całego świata.
W badaniu chodziło bowiem także o to, aby dotyczyło ono ludzi z różnych grup etnicznych, co miało zapobiec ewentualnym błędnym wnioskom, które nie brałyby pod uwagę kwestii genetycznych. Zauważono bowiem m.in. w USA i Afryce, że osoby czarnoskóre są bardziej narażone na ciężki przebieg choroby, choć do końca nie ma pewności czy ma to związek z ich kolorem skóry czy jednak innymi czynnikami.
Ale okazuje się, że dane zebrane przez firmę Surgisphere, której szef dr Sapan Deasi jest czwartym autorem zakwestionowanej pracy, zostały zebrane w sposób mało precyzyjny. W wielu miejscach rozmijają się z oficjalnymi statystykami dotyczącym liczby zachorowań i zgonów w danym kraju lub regionie.
Do tego część danych, które miały pochodzić ze szpitali w Australii, tak naprawdę pochodziła z placówek w różnych zakątkach Azji. Co więcej, wśród analityków Surgisphere próżno szukać osób z doświadczeniem medycznym bądź farmaceutycznym. Są za to (co ustalił „Guardian”) modelka erotyczna czy autor powieści science-fiction.
Trójka autorów badania zapowiada, że chce swoje badanie kontynuować, jak tylko uda się zweryfikować wiarygodność dostępnych danych. Ale Surgisphere nie chce ujawnić kogo dotyczą konkretne opisy, zasłaniając się tajemnicą lekarską i ochroną danych osobowych.
Wpadka także w innym prestiżowym magazynie
Tymczasem ważną pracę na temat skuteczności hydroksychlorochiny opublikował też drugi z najbardziej prestiżowych magazynów medycznych na świecie – amerykański „New England Journal of Medicine”.
Umieszczono w nim bowiem wyniki analizy potencjalnego profilaktycznego efektu przyjmowania tej substancji. Chodziło o sprawdzenie czy takie działania jakie stosuje Trump mają sens.
W eksperymencie wzięło udział 821 ochotników. Każda z tych osób miała kontakt z kimś zakażonym SARS-CoV-2. Wszyscy przed upływem czterech dni od takiego kontaktu otrzymali hydroksychlorochinę albo placebo.
Dwa tygodnie później sprawdzono czy ktoś z nich wykazuje objawy zakażenia koronawirusem. Wśród osób przyjmujących lek było to 12 proc., a wśród zażywających placebo – 14 proc. „NEJM” uznało różnicę za zbyt małą, aby można mówić o skuteczności hydroksychlorochiny.
Ale na prestiżowy magazyn także padł cień. Dzień przed „Lancetem” „NEJM” także wycofał pracę naukową dotyczącą COVID-19. Poświęcona ona była stosowanym w kardiologii lekom (m.in. inhibitorom konwertazy angiotensyny) i ich wypływowi na stan zdrowia osób zakażonych SARS-CoV-2.
Autorzy badania doszli do wniosku, że stosowanie tych leków nie prowadzi do zwiększenia ryzyka zgonu, co sugerowały wcześniejsze mniejsze badania. Kłopot jednak w tym, że trzech spośród pięciu autorów tej pracy to te same osoby, co w przypadku wycofanej pracy w „Lancecie” – dr Mehra, dr Patel oraz dr Desai.
Co więcej, dane do badań dostarczył właśnie dr Desai i jego firma… Surgisphere. W obliczu tej sytuacji WHO ogłosiła, że wznawia swoje badania nad chlorochiną i hydroksychlorochiną.
Didier Raoult: Radość „Rasputina z Marsylii”
Kompromitacja „Lanceta” ucieszy też zapewne budzącego kontrowersje francuskiego specjalisty chorób zakaźny prof. Didiera Raoulta z Marsylii. Od dawna głosi on wielką skuteczność chlorochiny i zapowiada, że pandemia koronawirusa może dzięki powszechnemu stosowaniu tej substancji wygasnąć w kilka tygodni.
Raoult przedstawiał na dowód wyniki własnych badań, ale wielu naukowców zarzucało mu, że są one naciągnięte pod z góry ustaloną tezę a do tego przeprowadzone niezgodnie z regułami sztuki medycznej. Raoult się tym nie przejmował i przekonywał, że środowisko próbuje zablokować jego przełomowe odkrycia.
Związek Lekarzy Francji groził Raoultowi odebraniem licencji na praktykowanie medycyny, a publicznie krytykował go nawet prezydent Emmanuel Macron. Ale liczba zwolenników Raoulta wciąż rosła. Ostatecznie francuski prezydent udał się do Marsylii, aby spotkać się z kontrowersyjnym lekarzem.
Po kilkugodzinnym spotkaniu Macron uznał, że prof. Raoult „to wielki naukowiec”. Gdy władze w Paryżu zaczęły znosić przeciwepidemiczne obostrzenia, choć sondaże pokazywały, że prawie 3/4 Francuzów wolałoby jeszcze z tym poczekać, wskazywano, że prezydent może być pod wpływem krytykującego lockdown epidemiologa z Marsylii, którego media nazwały już „Rasputinem Macrona” z powodu ekscentrycznego wizerunku Raoulta, który nosi brodę i rozwiane długie włosy.