Pandemia koronawirusa SARS-CoV-2 przyniosła wzmożenie działań dezinformacyjnych wobec Unii Europejskiej, czy też szerzej Zachodu, m.in. ze strony Rosji i Chin. Zdaniem uczestników webinaru pt. „Russian Disinformation During Coronacrisis and Beyond” problem jest do rozwiązania, ale wymaga bardziej nasilonych działań.
Organizatorami webinarium były Fundacja Konrada Adenauera oraz redakcja EURACTIV.pl. W dyskusji wzięli udział eksperci ds. walki z dezinformacją z Europy i USA – Nina Jankowicz z Wilson Center i autorka książki „How to Lose the Information War„, dr Maciej Kawecki, rektor Wyższej Szkoły Bankowej i prezes Instytutu Lema, Nad’a Kovalčíková z German Marshall Fund, dr Patryk Pawlak z Instytutu Unii Europejskiej na rzecz Studiów nad Bezpieczeństwem, Liubov Tsybulska z Ukraine Media Crisis Center oraz Jurgis Vilčinskas z Europejskiej Służbie Działań Zewnętrznych (ESDZ), zaś rozmowę poprowadziła Karolina Zbytniewska, redaktor naczelna EURACTIV.pl.
Chiny i Rosja aktywnie dezinformują w czasie pandemii
Przez pierwsze sześć miesięcy pandemii – a więc od wprowadzenia lockdownów w Europie oraz innych krajach Zachodu – ze strony Chin zaobserwowano przede wszystkim próbę zmiany narracji mówiącej o tym, że pandemia rozpoczęła się właśnie w Państwie Środka – mówiła Nad’a Kovalčíková z Sojuszu w Obronie Demokracji (Alliance for Securing Democracy) działajacego przy German Marshall Fund.
„Chiny próbowały również zrzucić winę za późną reakcję na nowy typ wirusa, który rozpoczął się w chińskim Wuhan. Dokonano tego nie tylko poprzez publikacje w mediach, ale także poprzez dostarczanie pomocy medycznej lub sprzedaż masek higienicznych lub sprzętu ochronnego do niektórych krajów. Była to tak zwana dyplomacja maseczkowa ” – powiedziała ekspert.
Jak dodała Kovalčíková, Pekin starał się przedstawić siebie jako darczyńcę dla krajów zachodnich, podczas gdy zdecydowana większość transportów ze sprzętem medycznym czy ochronnym była realizacją opłaconych przez odbiorców zamówień. Duża część produkcji tego typu wyposażenia ulokowana jest bowiem obecnie w Chinach.
Jak podkreśliła analityczka Alliance for Securing Democracy, strona chińska starała się także zrzucać z siebie ewentualną odpowiedzialność za wybuch pandemii poprzez sugerowanie, że miała ona początek gdzie indziej, np. w USA, a za rozniesienie koronawirusa po świecie odpowiadają Europejczycy, np. Włosi.
„Pojawiły się też zarzuty pod adresem NATO, że to ono stoi za stworzeniem nowego koronawirusa w laboratoriach wojskowych ”- powiedziała Kovalčíková.
System autorytarny vs. demokracja
Jak dodała ekspertka, wskazywano też w takich publikacjach, że jeśli nawet Chiny czy Iran zbyt późno zareagowały na pandemię, to wynikało to wyłącznie z amerykańskich działań sankcyjnych wobec nich. Inną ważną według niej narracją w tym okresie była także próba udowodnienia wyższości systemów autorytarnych ponad demokratycznymi w kwestii zwalczania pandemii.
„Wskazywano, że brak koordynacji pomiędzy partnerami w ramach UE lub innych demokracji spowolnił reakcję na pandemię w świecie zachodnim. W mediach rosyjskich pojawiły się również sugestie, że koronawirusa przywieźli ze sobą uchodźcy, którzy przyjechali do Niemiec z Grecji ”- powiedziała Kovalčíková.
Jak podkreśliła, ta narracja o koordynacji i zdolnościach UE, która narodziła się na samym początku pandemii, była kontynuowana nawet wtedy, gdy UE wdrożyła już mechanizmy współpracy i koordynowała swoje działania na różnych poziomach. „Miało to wzmocnić poczucie, że reżimy autorytarne są skuteczniejsze niż systemy demokratyczne” – powiedziała.
W wielu krajach zachodnich ankiety pokazały, że na początku pandemii zaufanie do władz spadło, a następnie wzrosło, ale trudno powiedzieć, na ile ma to związek z propagandą z Chin, Rosji czy Iranu. „Ostatecznie w krajach demokratycznych zaufanie do władzpozostało bowiem na wyższym poziomie niż to w krajach rządzonych autorytarnie” – powiedziała Kovalčíková.
Narracje dezinformacyjne się zazębiają
Ale dezinformacyjne narracje stosowane były nie tylko wobec UE czy USA, ale także np. Ukrainy. Liubov Tsybulska, wicedyrektor Grupy Analitycznej ds. Hybrydowych Działań Wojennych w Ukraine Media Crisis Center wskazała, że na tym obszarze aktywna była szczególnie Rosja, bowiem Chiny nie są aż tak zainteresowane działaniami propagandowymi na Ukrainie.
„Muszę stwierdzić, że rosyjska machina propagandowa działa na Ukrainie za dwoje. Zresztą w swoich głównych punktach jest ona zbieżna z chińską, bowiem o całe zło świata oskarża UE oraz USA. Ale na Ukrainie zauważyliśmy duże nasilenie promowania teorii spiskowych. I to zarówno dotyczących działań ze strony państwa, jak i systemu opieki zdrowotnej” – powiedział ekspertka.
Według niej cel tego jest jeden – spolaryzowanie społeczeństwa. „Kremlowi chodzi o to zarówno na Ukrainie, jak i w UE. Choć oczywiście społeczeństwa ukraińskie i unijne mają inne słabe punkty. Kreml dobiera więc odpowiednie narracje dla osiągnięcia swoich celów” – powiedziała Tsybulska.
Jak wyjaśniła, na Ukrainie na przykład promowano teorię spiskową o tym, że koronawirusa stworzyli Amerykanie, ale owo laboratorium miało powstać na ukraińskim terytorium. „Wykorzystano więc lęk przed infiltracją kraju przez obce służby. W tym sensie ta narracja była służebna wobec szerszej narracji o tym, że obecne władze są marionetkami Zachodu, a Ukraina jest tak naprawdę rządzona z zewnątrz przez UE i USA” – powiedziała ukraińska ekspertka.
Tsybulska podkreśliła, że nadrzędną narracją propagandy rosyjskiej jest natomiast ta mówiąca o tym, że Ukraina nie jest w ogóle zdolna do rządzenia się sama i potrzebuje jakiejś zewnętrznej dominacji. „Dlatego trzeba zawsze mieć na uwadze, że w rosyjskiej propagandzie bardzo istotna jest współzależność między poszczególnymi narracjami dezinformacyjnymi” – zaznaczyła.
Rosyjska propaganda według ekspertki bardzo szybko dostosowuje się do bieżącej sytuacji i do aktualnego kontekstu, a końcowym efektem dezinformacji jest zawsze podważenie publicznego zaufania do instytucji. „Moskwa stosuje tę strategię już od bardzo wielu lat zarówno wobec krajów zachodnich, jak i tych, które chcą się od niej uwolnić. To jest podręcznik działania jeszcze z czasów istnienia KGB” – dodała Tsybulska.
Jak jednak zastrzegła ukraińska ekspertka, to działanie nie byłoby skuteczne, gdyby nie aktywność lokalnych sojuszników Moskwy. „To mogą być prorosyjskie media, prorosyjscy politycy czy inne organizacje. Ale za najważniejsze uważam media. A takich prorosyjskich mediów mamy na Ukrainie dużo, zwłaszcza w branży telewizyjnej” – wyjaśniła Tsybulska.
Polacy nie ufają swoim politykom
Sytuację w Polsce nakreślił natomiast dr Maciej Kawecki, dziekan Wyższej Szkoły Bankowej w Warszawie oraz prezes promującego edukację cyfrową Instytutu Lema. Zwrócił on uwagę na wyniki badania przeprowadzonego przez Pracownię Badań Społecznych NASK. Wynika z nich, że aż 35 proc. polskich internautów styka się z dezinformacją przynajmniej raz w tygodniu.
Co więcej 8,3 proc. ankietowanych stwierdziło, że z dezinformacją styka się codziennie, a tylko 2,3 proc. stwierdziło, że nigdy. „To pokazuje, że manipulacja i dezinformacja są powszechne. W Polsce to najczęściej fake newsy. Respondenci wskazywali też często na zorganizowany trolling. Jako główne miejsca prowadzenia takich działań wskazywano na serwisy internetowe o tematyce politycznej oraz poświęcone polityce grupy w mediach społecznościowych oraz fora dyskusyjne” – mówił dr Kawecki.
Jak dodał, niemal połowa ankietowanych uważa, że dezinformację szerzą głównie politycy. Przy czym więcej z nich wskazywało na przedstawicieli obozu rządzącego niż na opozycję. Co ciekawe, wskazywano również na system edukacji oraz na nauczycieli.
„Dla mnie to bardzo smutne, że okazuje się, że przedstawiciele władz czy instytucje państwowe, a więc ci, którzy powinni być na pierwszej linii walki z dezinformacją, są postrzegani przez opinię publiczną obecnie jako ci, którzy dezinformację szerzą” – powiedział dr Kawecki.
Z dezinformacją nie można walczyć samemu kłamiąc
Z kolei autorka książki „Jak przegrać wojnę informacyjną: Rosja, fake newsy i przyszłość konfliktów”, a jednocześnie ekspertka ds. dezinformacji w Woodrow Wilson International Centre for Scholars w Waszyngtonie Nina Jankowicz wskazała, że ważną lekcją dla krajów Europy Środkowej i Wschodniej oraz obszaru postsowieckiego jest to, że „nie można walczyć z dezinformacją, samemu się dezinformacją posługując„.
„Jeśli spojrzeć na narodowe doktryny bezpieczeństwa Polski czy Gruzji, a także na pewne podobne elementy w Czechach czy na Ukrainie, to widać, że nikt tam nie patrzy na Rosję przez różowe okulary i wyraźnie dostrzega się tam zagrożenia jakie płyną z jej strony. Ale z drugiej strony, często przymyka się tam oko na dezinformację jaka pojawia się wewnętrznie” – powiedziała.
Jak dodała, „podobny problem występuje też obecnie w USA”. „Mamy u władzy polityków, którzy posługują się dezinformacją. Choćby teraz na temat Joe Bidena i jego rzekomych związków z Ukrainą. Sytuacja więc nie różni się za bardzo od tej obecnej w Polscy czy Gruzji. A nawet – do pewnego stopnia, choć czasem nawet w całości – w Rosji” – powiedziała ekspertka.
„Jeśli się samemu korzysta na działaniach wewnętrznych trolli powielających jakieś korzystne dla danej władzy treści, to nie ma się co dziwić, że potem te same kanały wykorzysta Rosja, aby szerzyć swoją własną propagandę na terenie tego kraju. Widać to wyraźnie także w Polsce” – podkreśliła Nina Jankowicz.
„Kiedy pisałam swoją książkę, zakładałam, że skupię się głównie na rosyjskiej propagandzie, ale w trakcie pracy zdałam sobie sprawę z tego jak ważne jest także dostrzeżenie roli jaką gra nasza własna, krajowa dezinformacja, która służy wewnętrznym politycznym celom. Bez zdania sobie z tego sprawy nie wygramy wojny informacyjnej” – wyjaśniła.
Zdaniem Niny Jankowicz z dezinformacją wygrywają te kraje, które sobie uświadamiają, że jest to w istocie bardzo ludzki problem. „Trzeba ludzi uczyć korzystania z cyfrowych mediów, walczyć z analfabetyzmem internetowym, promować bezpieczne korzystanie z globalnej sieci. Ale oprócz tego także należy inwestować w przestrzeń medialną. W krajach takich jak Polska czy Gruzja przejęcie mediów publicznych przez rządzącą partię i wykorzystywanie ich głównie do walki z opozycją, stworzyło prawdziwą próżnię w ekosystemie informacyjnym, która może zostać wypełniona przez fałszywe informacje” – zaznaczyła amerykańska analityczka.
Podkreśliła, że zadaniem mediów publicznych powinno być „przekazywanie informacji bezstronnie, a nie w interesie jednej strony, bo tylko wtedy wyborcy mogą podjąć przy urnie świadomą decyzję”. Przypomniała również o potrzebie stworzenia regulacji dotyczących mediów społecznościowych.
„To jednak nie chodzi o to, aby władze decydowały komu wolno, a komu nie wolno publikować w mediach społecznościowych, ale wymuszenie przejrzystości działania za sprawą tych platform. Ponieważ teraz, jeśli coś zostanie w mediach społecznościowych zablokowane, to musimy uwierzyć na słowo, że było to szkodliwe. Nie mamy innego wejścia. Władze muszą zadbać o najlepszy interes obywateli. Ale na razie tego nigdzie nie widzę w żadnej proponowanej legislacji – czy to w USA, czy w Europie” – podsumowała Nina Jankowicz.
Jaka rola Unii Europejskiej w walce z dezinformacją
Wicedyrektor Wydziału Komunikacji Strategicznej i Analiz Informacyjnych w Europejskiej Służbie Działań Zewnętrznych (ESDZ) Jurgis Vilčinskas zwrócił uwagę na to, że niestety zagrożenie dezinformacją już z nami pozostanie. „Musimy wziąć to pod uwagę, bo to nie tak, że dezinformacja pojawiła się 5-6 lat temu i po jakimś czasie zniknie. Musimy być gotowi na to, aby ciągle odpowiadać na ataki prokremlowskich aktorów na nasze otwarte społeczeństwa” – powiedział.
Jak dodał, „nie ma jednego rozwiązania [silver bullet], które rozwiąże ten problem raz na zawsze”. „Dziś to systemy zdrowia w Unii Europejskiej są obiektem ataku, aby podważyć zaufanie społeczeństw do instytucji państwowych, ale jutro może to być coś innego. Podejrzewam, że dezinformacja będzie służyła wzmocnieniu np. ruchów antyszczepionkowych” – mówił Vilčinskas.
Europejska Służba Działań Zewnętrznych od kilku lat wzmogła działania na rzecz wykrywania obcej propagandy na terenie UE. Zagrożenia takie są monitorowane, publikowane są też raporty, które wskazują na przykłady dezinformacji oraz jej źródła.
„Analizujemy cały ekosystem prokremlowskiej propagandy. Dziś jest ona prowadzona już w ponad 20 językach. Koordynujemy też współpracę krajowych instytucji zajmujących się zwalczaniem obcej propagandy czy walczących z dezinformacją organizacji pozarządowych. Wspólna odpowiedź jest najskuteczniejsza” – wyjaśnił unijny ekspert.
Dodał, że rozwijana jest też współpraca z największymi platformami internetowymi, takimi jak Facebook, Google czy Twitter, które w czasie pandemii podjęły wiele działań ograniczających rozpowszechnianie fake newsów czy teorii spiskowych. „One dysponują obecnie największymi możliwościami i największymi środkami” – podkreślił Vilčinskas.
ESDZ stara się też współpracować z mediami i zapewniać im rzetelne informacje. „Mediom jest niestety w tej pandemii bardzo trudno, ponieważ spadają przychody reklamowe. Dlatego w Brukseli trwa bardzo poważna dyskusja nad tym jak wesprzeć niezależne środki masowego przekazu, aby nie stały się ofiarami pandemii lub nie zostały przejęte przez wielkie grupy medialne” – stwierdził ekspert.
Zaznaczył też, że bardzo istotne jest podnoszenie świadomości społeczeństwa w kwestii zagrożeń związanych z dezinformacją. „Ten webinar jest właśnie takim miejscem, gdzie możemy to zrobić. Ale będziemy robić więcej. Niebawem będziemy mieli Plan Działania na rzecz Europejskiej Demokracji. To bardzo ważny dokument. Zawrzemy tam ramy działań na rzecz przeciwdziałania obcym ingerencjom w proces wyborczy, na rzecz większej wolności mediów czy walki z dezinformacją” – zapowiedział Vilčinskas.
Kłopot ze zdefiniowaniem „dezinformacji”
Stworzenie skutecznej polityki przeciwdziałania dezinformacji jest jednak trudne. Zdaniem Patryka Pawlaka z Instytutu Unii Europejskiej na rzecz Studiów nad Bezpieczeństwem problemem jest bowiem nawet stworzenie jednej definicji dezinformacji i tego kiedy jakieś działanie staje się dezinformacją.
„Gdzie leży próg, po którego przekroczeniu muszą już wkroczyć określone przepisy? Kiedy jakieś działania w mediach społecznościowych stają się działaniem politycznym? Jest bardzo trudno jasno określić ten próg. Musimy podejmować decyzje, kiedy potrzeba działań na poziomie politycznym i kiedy potrzeba czegoś więcej niż tylko kodeksu postępowania dla platform internetowych” – powiedział ekspert.
Drugim problemem na jaki wskazał jest też to z jakiego poziomu powinno się reagować na dezinformację oraz w przypadku jakich aktorów sięgających po dezinformację. „Dużo mówimy tu o dezinformacji ze strony Rosji i Chin, ale o wiele mniej mówi się np. o dezinformacji ze strony Turcji czy innych aktorów międzynarodowych” – dodał.
Jak podkreślił, bardzo ważną kwestią jest to, na co zwróciła uwagę Nina Jankowicz – jak walczyć z dezinformacją zewnętrzną, jeśli niektóre państwa członkowskie same posługują się dezinformacją na własnej scenie politycznej, aby osiągnąć swoje cele. „Tu nie nie możemy mieć do czynienia z hipokryzją” – stwierdził Pawlak.
Jego zdaniem problemu dezinformacji nie można rozwiązać odkurzając tylko rozwiązania stosowane od lat. „Sądzę, że musimy być bardziej kreatywni wymyślając nasze polityki przeciwdziałania dezinformacji i propagandzie. Często bowiem zauważamy jak autorzy propagandy sięgają po różne środki, które może nie są całkowicie innowacyjne, ale są wykorzystane w sposób, jakiego nie przewidzieliśmy. Potrzeba nam takiej samej kreatywności w zwalczaniu dezinformacji” – powiedział.
Zastrzegł jednak, że również chodzi o to, aby sięgać po sprawdzone już sposoby, ale być otwartym i pełnym wyobraźni, aby użyć ich na zupełnie nowy sposób. Zwrócił także uwagę na to, że edukowanie społeczeństw i podnoszenie u ludzi zdolności cyfrowych jest bardzo dobrym rozwiązaniem, ale zadziała dopiero w dłuższej perspektywie. „To nie pomoże nam od razu” – podkreślił.
„Prawda niestety nie rozchodzi się tak szybko jak dezinformacja. Z tym jest trudno wygrać. Wiele badań pokazuje jak mocno ludzie trzymają się kłamstwa, choć są kontrnarracje jemu przeczące. Dlatego musimy myśleć i o tych rozwiązaniach długoterminowych i to tych natychmiastowych. To nie stoi ze sobą w sprzeczności” – zapewnił.
Stwierdził też, że UE ma ograniczone kompetencje w obszarze wpływania na przestrzeń informacyjną czy edukacyjną w państwach członkowskich, więc nie może wiele zdziałać odgórnie. Dlatego musimy patrzeć na kwestię dezinformacji nie tylko z perspektywy bezpieczeństwa, ale także poprzez prawo karne czy przepisy konsumenckie. Musimy też pamiętać, że sianie dezinformacji czy propagandy jest często także naruszenie prawa międzynarodowego. Dlatego musimy zmierzyć się z tym problemem na poziomie międzynarodowym” – powiedział Pawlak.
Wskazał przy tym, że na przykład dezinformowanie w sprawie pandemii COVID-19 może być potraktowane jako złamanie Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, która w art. 25. mówi także o prawie do „stopy życiowej zapewniającej zdrowie”.
„Prawo do wolności słowa to także prawo do otrzymywania i poszukiwanie rzetelnej informacji. Więc szerzenie dezinformacji, że także złamaniem prawa do swobody wypowiedzi. Można także wskazać na naruszanie Karty Narodów Zjednoczonych, która w swoim art 2. zobowiązuje do powstrzymania się użycia siły nie tylko przeciw integralności terytorialnej, ale także niezawisłości politycznej innego państwa” – powiedział ekspert Instytutu Unii Europejskiej na rzecz Studiów nad Bezpieczeństwem.